Zmieniłem zdanie za sprawą organizowanej w niedziele wymiany
książek. Miałem kilka niezbywalnych tytułów i pomyślałem, że połączę przyjemne
z pożytecznym. Nie dość, że pozbędę się niechcianych pozycji i wysupłam w
zamian coś ciekawego, to jeszcze sprawdzę o co tyle szumu i jak ten Pyrkon się
prezentuje.
W niedzielę, przed godziną dziewiąta zameldowałem się na
terenie targów. Mimo wczesnej pory czekała mnie już na wejściu spora
niespodzianka. Przywitał mnie prawdziwy ogrom. Czego? Wszystkiego. Swego czasy
bywając na PGA widywałem dwie hale na krzyż i tyle. Tutaj zaś było tego o wiele
więcej. Masa stoisk, wystaw, prelekcji, miejsca, ludzi. Towarzyszyła temu
niezwykle przyjazna atmosfera, dzięki której nie czułem się jak nowicjusz, ale mile widziana osoba, która trafiła tam gdzie powinna.
Pierwszym etapem mojej wycieczki, była wspomniana wymiana
książek. Chwilę musiałem się nachodzić, żeby ją znaleźć. Miałem złe
współrzędne, ale szybko znalazłem osoby skłonne mi pomóc. Po chwili
sympatycznej rozmowy wszystko stało się jasne i ruszyłem na wyznaczone miejsce.
Było kilka minut po dziewiątej i przed wejściem zebrało się już kilkanaście
osób. Mogłem przyjść wcześniej – pomyślałem. Jednak gdy po kilku minutach
spojrzałem za siebie, doszedłem do wniosku, że nie jest źle i pozycję startową
mam całkiem niezłą.
Dałem książki, dostałem kupon i czekałem z resztą cierpliwie
na wejście. Co prawda przy oddawaniu książek kolejka się rozchwiała, ale nie
utraciłem dobrego miejsca. Drzwi stanęły otworem i jak to w takich wypadkach
bywa, ludzie z wszystkich stron poczęli przeć do przodu. Moment ścisku i po
chwili znalazłem się w środku.
Okazało się, że organizatorzy mają łeb na karku. Poustawiali
rzędy krzeseł i kładli na nich po pięć pozycji. Zarówno tych nowych, jak i
wziętych od uczestników, stopniowo całość uzupełniając. Oczywiście nowsze
tytuły schodziły szybko i należało popisać się refleksem, by trafić na coś ciekawego.
Na szczęście uczestnicy okazali się kulturalni. Nikt nikomu książek nie
wyrywał, ruch między kolejnymi pozycjami był płynny i udało się uniknąć
zbędnego chaosu oraz zbyt wielkiego tłumu.
Pierwszą atrakcję zaliczam do niezwykle udanych. Dobrze
zorganizowana mimo drobnych błędów. Świetna możliwość, by wymienić przestarzałe
zapasy na coś nowego i interesującego. Jeśli będzie za rok, zdecydowanie
pojawię się znowu. Tym razem może odrobinę wcześniej :P
Zaraz potem wybrałem się na swoją pierwszą prelekcję.
Dotyczyła on ekranizacji komiksów, ale tych mniej znanych szerokiej
publiczności. Z bardziej poważanych bohaterów ujrzałem pierwsze wcielenia
Spidermana i Kapitana Ameryki. Widać, że wtedy były one traktowane po macoszemu
i jak z biegiem lat zmieniło się co do nich podejście. Nie mniej
interesujący, byli ci mniej znani bohaterowie, że przytoczę chociażby Meteor
Mana. W życiu bym nie powiedział, że lata 80, a szczególnie 90 obfitowały w tak
wiele ekranizacji komiksów. Ich poziom to już zupełnie inna kwestia.
Na finiszu ujrzałem sławne tureckie podróbki znanych
superbohaterów, a nawet hinduską wersję Supermana, która kocimi ruchami
zawstydziła by nie jedną gwiazdę Bollywood. Świetna prelekcja, prowadzona z
pasją i co ważne w ciekawy sposób. Skutecznie rozbudziła mój apetyt na kolejne
atrakcje.
Pozostając w temacie,
zaczął dokuczać mi głód więc postanowiłem zobaczyć, czy moje fundusze
dadzą mi tu jakieś możliwości. Okazało się, że owszem dawały, ale po ciężkich
negocjacjach uświadomiłem sobie, że czekają mnie ważniejsze wydatki. Postanowiłem
napoić się pyrkonową pozytywną energią i rozlicznymi ciekawymi cospleyami w
oczekiwaniu na kolejną prelekcję.
Przeszedłem się także po ogromnych stoiskach przepełnionych
komiksami, gadżetami, książkami, koszulkami i dziesiątkami rzeczy, których
przytoczyć nie zdołam. Trudno było się na czymkolwiek skupić. Na każdym kroku
coś ciekawego, wzrok podążał jak szalony, żeby tylko czegoś nie przegapić. Znów
ze smutkiem musiałem spojrzeć, na mojego kompana skrywającego pieniądze. To nie
był nasz dzień. Mimo wielu wspaniałości, należało westchnąć z żalem i
powiedzieć sobie, że za rok będzie lepiej.
Tymczasem przyszedł czas na kolejną prelekcję, czyli
produkcję filmów w Polsce i za granicą. Byłem wielce zaintrygowany tym panelem
i liczyłem, że wiele się z niego dowiem. Pierwszą niespodzianką był fakt, że
panel w całości był po angielsku. Miałem w związku z tym pewne obawy, które w mgnieniu oka się rozwiały.
Całość była prezentowana w sposób niezwykle prosty i
zrozumiały. Nie miałem problemu z zrozumieniem czegokolwiek i mogłem cieszyć
się z każdej zdobytej informacji. Szczególnie ważnych dla przyszłego filmowca,
który bujając w obłokach o pewnych rzeczach nie myśli i dobrze usłyszeć może
trochę ciężkostrawną, ale jakże potrzebą wycenę rzeczywistości.
Kolejna znakomita prelekcja, pełna humoru i ciekawych
spostrzeżeń. Po jej zakończeniu zacząłem myśleć, jak wiele świetnych prelekcji
musiało mnie ominąć wcześniej. Dwie pierwsze na jakich jestem i taki
wysoki poziom! Pozostałem w klimatach filmowych. Dokładniej zaś w obrębie
grozy, bo mowa była o dwóch klasykach Borisie Karloffie i Beli Lugosim. W
zasadzie o ich obraz w polskiej rzeczywistości. Z początku nieznani, z czasem
ich nazwiska stały się magnesem przyciągającym ludzi do kin.
Kapitalnie oglądało się te wybrane nagłówki i przyswajało
obraz polskiej kinowej rzeczywistości w tych latach. Szczególnie zapadły mi w
pamięć zapowiedzi i zachęty do seansu, które na dobrą sprawę
były...streszczeniami filmów. Jeden wielki spoiler na zachętę – koszmarna wizja
:P Ponownie nie miałem nic do zarzucenia i bawiłem się świetnie.
Na deser pozostawiłem sobie fandom Hannibala. Z początku nie
wiedziałem, cóż to takiego, ale jako fan serialu musiałem się przekonać. Mowa
była o spojrzeniu w trochę w inny, zdecydowanie humorystyczny sposób na całość.
Nie powiem, fajnie ujrzeć produkcję i jej kulisy pod innym kątem, co w pewnym sensie jest ciekawym powiewem świeżości.
Niestety to pierwsza i jedyna prelekcja z zgrzytem, gdyż prowadzącemu materiałów starczyło na połowę czasu i potem w zasadzie lał wodę. Z racji naturalnej erudycji żeńska część była niezwykle zadowolona, ja jednak byłem zawiedziony. Bo choć spojrzenie pod innym kątem na Hannibala jest w cenie, wraz z niezagospodarowanym czasem całość została boleśnie spłaszczona.. Zawód, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
Na tym zakończył się mój niedzielny pobyt na Pyrkonie.
Zmęczenie i natłok wrażeń rozłożyło mnie na łopatki, ale nie żałowałem ani
minuty nań spędzonych. Okazuje się, że trafiłem na fantastyczny event nie tylko
dla fanów fantastyki, ale dla każdego pasjonata dzisiejszej popkultury, której
ważnym zarzewiem są filmy, seriale, książki, gry i wiele innych. Całość
wyglądała naprawdę profesjonalnie, rozmiary hal były idealne i nie miałem
wrażenia zbyt wielkiego tłoku, choć z tego co słyszałem największy ścisk panuje
w sobotę. Prelekcje były w większości znakomite i żałuję, że nie mogłem zawitać
na ich większej ilości.
Koniec końców jestem niezmiernie zadowolony z mojej decyzji.
Pojawienie się na Pyrkonie okazało się strzałem w dziesiątkę i liczę, że za rok
pojawię się na nim w pełnym wymiarze czasowym. Lepiej przygotowany, myślę że wykorzystam o wiele więcej możliwości, a samo wydarzenie na stałe trafi do mojego kalendarza. Kto wie, może nawet pokuszę się o jakaś prelekcję? Czas pokaże. Póki co dziękuję za uwagę i do następnego :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz