niedziela, 3 maja 2015

Pyrkonowy Żółtodziób



Nie miałem zamiaru wybierać się na Pyrkon. Serio. Fundusze średnio dopisywały, a sam konwent jakoś nie działał na mnie zbyt zachęcająco. Co roku słyszałem ogrom pozytywów, ale byłem przekonany, że to wydarzenie wyłącznie dla fanów fantastyki i średnio bym się tam odnalazł.


Zmieniłem zdanie za sprawą organizowanej w niedziele wymiany książek. Miałem kilka niezbywalnych tytułów i pomyślałem, że połączę przyjemne z pożytecznym. Nie dość, że pozbędę się niechcianych pozycji i wysupłam w zamian coś ciekawego, to jeszcze sprawdzę o co tyle szumu i jak ten Pyrkon się prezentuje.

W niedzielę, przed godziną dziewiąta zameldowałem się na terenie targów. Mimo wczesnej pory czekała mnie już na wejściu spora niespodzianka. Przywitał mnie prawdziwy ogrom. Czego? Wszystkiego. Swego czasy bywając na PGA widywałem dwie hale na krzyż i tyle. Tutaj zaś było tego o wiele więcej. Masa stoisk, wystaw, prelekcji, miejsca, ludzi. Towarzyszyła temu niezwykle przyjazna atmosfera, dzięki której nie czułem się jak nowicjusz, ale mile widziana osoba, która trafiła tam gdzie powinna.


Pierwszym etapem mojej wycieczki, była wspomniana wymiana książek. Chwilę musiałem się nachodzić, żeby ją znaleźć. Miałem złe współrzędne, ale szybko znalazłem osoby skłonne mi pomóc. Po chwili sympatycznej rozmowy wszystko stało się jasne i ruszyłem na wyznaczone miejsce. Było kilka minut po dziewiątej i przed wejściem zebrało się już kilkanaście osób. Mogłem przyjść wcześniej – pomyślałem. Jednak gdy po kilku minutach spojrzałem za siebie, doszedłem do wniosku, że nie jest źle i pozycję startową mam całkiem niezłą.

Dałem książki, dostałem kupon i czekałem z resztą cierpliwie na wejście. Co prawda przy oddawaniu książek kolejka się rozchwiała, ale nie utraciłem dobrego miejsca. Drzwi stanęły otworem i jak to w takich wypadkach bywa, ludzie z wszystkich stron poczęli przeć do przodu. Moment ścisku i po chwili znalazłem się w środku.

Okazało się, że organizatorzy mają łeb na karku. Poustawiali rzędy krzeseł i kładli na nich po pięć pozycji. Zarówno tych nowych, jak i wziętych od uczestników, stopniowo całość uzupełniając. Oczywiście nowsze tytuły schodziły szybko i należało popisać się refleksem, by trafić na coś ciekawego. Na szczęście uczestnicy okazali się kulturalni. Nikt nikomu książek nie wyrywał, ruch między kolejnymi pozycjami był płynny i udało się uniknąć zbędnego chaosu oraz zbyt wielkiego tłumu.

Pierwszą atrakcję zaliczam do niezwykle udanych. Dobrze zorganizowana mimo drobnych błędów. Świetna możliwość, by wymienić przestarzałe zapasy na coś nowego i interesującego. Jeśli będzie za rok, zdecydowanie pojawię się znowu. Tym razem może odrobinę wcześniej :P

Zaraz potem wybrałem się na swoją pierwszą prelekcję. Dotyczyła on ekranizacji komiksów, ale tych mniej znanych szerokiej publiczności. Z bardziej poważanych bohaterów ujrzałem pierwsze wcielenia Spidermana i Kapitana Ameryki. Widać, że wtedy były one traktowane po macoszemu i jak z biegiem lat zmieniło się co do nich podejście. Nie mniej interesujący, byli ci mniej znani bohaterowie, że przytoczę chociażby Meteor Mana. W życiu bym nie powiedział, że lata 80, a szczególnie 90 obfitowały w tak wiele ekranizacji komiksów. Ich poziom to już zupełnie inna kwestia.


Na finiszu ujrzałem sławne tureckie podróbki znanych superbohaterów, a nawet hinduską wersję Supermana, która kocimi ruchami zawstydziła by nie jedną gwiazdę Bollywood. Świetna prelekcja, prowadzona z pasją i co ważne w ciekawy sposób. Skutecznie rozbudziła mój apetyt na kolejne atrakcje.

Pozostając w temacie,  zaczął dokuczać mi głód więc postanowiłem zobaczyć, czy moje fundusze dadzą mi tu jakieś możliwości. Okazało się, że owszem dawały, ale po ciężkich negocjacjach uświadomiłem sobie, że czekają mnie ważniejsze wydatki. Postanowiłem napoić się pyrkonową pozytywną energią i rozlicznymi ciekawymi cospleyami w oczekiwaniu na kolejną prelekcję.


Przeszedłem się także po ogromnych stoiskach przepełnionych komiksami, gadżetami, książkami, koszulkami i dziesiątkami rzeczy, których przytoczyć nie zdołam. Trudno było się na czymkolwiek skupić. Na każdym kroku coś ciekawego, wzrok podążał jak szalony, żeby tylko czegoś nie przegapić. Znów ze smutkiem musiałem spojrzeć, na mojego kompana skrywającego pieniądze. To nie był nasz dzień. Mimo wielu wspaniałości, należało westchnąć z żalem i powiedzieć sobie, że za rok będzie lepiej.

Tymczasem przyszedł czas na kolejną prelekcję, czyli produkcję filmów w Polsce i za granicą. Byłem wielce zaintrygowany tym panelem i liczyłem, że wiele się z niego dowiem. Pierwszą niespodzianką był fakt, że panel w całości był po angielsku. Miałem w związku z tym pewne obawy, które w mgnieniu oka się rozwiały.

Całość była prezentowana w sposób niezwykle prosty i zrozumiały. Nie miałem problemu z zrozumieniem czegokolwiek i mogłem cieszyć się z każdej zdobytej informacji. Szczególnie ważnych dla przyszłego filmowca, który bujając w obłokach o pewnych rzeczach nie myśli i dobrze usłyszeć może trochę ciężkostrawną, ale jakże potrzebą wycenę rzeczywistości.

Kolejna znakomita prelekcja, pełna humoru i ciekawych spostrzeżeń. Po jej zakończeniu zacząłem myśleć, jak wiele świetnych prelekcji musiało mnie ominąć wcześniej. Dwie pierwsze  na jakich jestem i taki wysoki poziom! Pozostałem w klimatach filmowych. Dokładniej zaś w obrębie grozy, bo mowa była o dwóch klasykach Borisie Karloffie i Beli Lugosim. W zasadzie o ich obraz w polskiej rzeczywistości. Z początku nieznani, z czasem ich nazwiska stały się magnesem przyciągającym ludzi do kin.

Kapitalnie oglądało się te wybrane nagłówki i przyswajało obraz polskiej kinowej rzeczywistości w tych latach. Szczególnie zapadły mi w pamięć zapowiedzi i zachęty do seansu, które na dobrą sprawę były...streszczeniami filmów. Jeden wielki spoiler na zachętę – koszmarna wizja :P Ponownie nie miałem nic do zarzucenia i bawiłem się świetnie.



Na deser pozostawiłem sobie fandom Hannibala. Z początku nie wiedziałem, cóż to takiego, ale jako fan serialu musiałem się przekonać. Mowa była o spojrzeniu w trochę w inny, zdecydowanie humorystyczny sposób na całość. Nie powiem, fajnie ujrzeć produkcję i jej kulisy pod innym kątem, co w pewnym sensie jest ciekawym powiewem świeżości.

Niestety to pierwsza i jedyna prelekcja z zgrzytem, gdyż prowadzącemu materiałów starczyło na połowę czasu i potem w zasadzie lał wodę. Z racji naturalnej erudycji żeńska część była niezwykle zadowolona, ja jednak byłem zawiedziony. Bo choć spojrzenie pod innym kątem na Hannibala jest w cenie, wraz z niezagospodarowanym czasem całość została boleśnie spłaszczona.. Zawód, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.

Na tym zakończył się mój niedzielny pobyt na Pyrkonie. Zmęczenie i natłok wrażeń rozłożyło mnie na łopatki, ale nie żałowałem ani minuty nań spędzonych. Okazuje się, że trafiłem na fantastyczny event nie tylko dla fanów fantastyki, ale dla każdego pasjonata dzisiejszej popkultury, której ważnym zarzewiem są filmy, seriale, książki, gry i wiele innych. Całość wyglądała naprawdę profesjonalnie, rozmiary hal były idealne i nie miałem wrażenia zbyt wielkiego tłoku, choć z tego co słyszałem największy ścisk panuje w sobotę. Prelekcje były w większości znakomite i żałuję, że nie mogłem zawitać na ich większej ilości.

Koniec końców jestem niezmiernie zadowolony z mojej decyzji. Pojawienie się na Pyrkonie okazało się strzałem w dziesiątkę i liczę, że za rok pojawię się na nim w pełnym wymiarze czasowym. Lepiej przygotowany, myślę że wykorzystam o wiele więcej możliwości, a samo wydarzenie na stałe trafi do mojego kalendarza. Kto wie, może nawet pokuszę się o jakaś prelekcję? Czas pokaże. Póki co dziękuję za uwagę i do następnego :)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz